wtorek, 14 sierpnia 2012

VANCOUVER MIESIĄC 14

Vancouver 06.08.2012

W piątek adwokat, u którego byłyśmy dał nam ostatnie konsultacje ws. rozprawy sądowej dot. przyznania nam statusu uchodźcy. Powiedział to, co już nie jeden raz słyszałyśmy, że szanse na wygranie są bardzo małe. Ale dużo nam dało to, że opowiedział, jak będzie przebiegać rozprawa. Przede wszystkim tuż przed rozprawą mamy złożyć przysięgę, że mówimy prawdę i sprawdzić przedstawione przez nas na rozprawę dokumenty. Mamy prawo prosić o powtórzenia każdego pytania, by w 100% rozumieć, o co chodzi. Jeśli wyczujemy, że sędzia chce nas jak najszybciej ''zbyć'', mamy prawo delikatnie zwrócić mu uwagę, by nas nie ponaglał. Jeśli będzie taka potrzeba, rozprawa może trwać kilka dni. Całość będzie nagrywana na audio nośnik.

Decyzję mogą ogłosić tuż po zakończeniu, a mogą powiadomić nas listownie kilka tygodni później. W przeszłości ludzie czekali nawet kilka lat... Niezależnie od decyzji sądu, trzeba zachować spokój. Jeśli zarządzą deportację, mamy prawo do odwołania się, udowodniając, dlaczego nie możemy wrócić. 7 go. mamy dostarczyć do biura imigracyjnego ostatnie dokumenty. Dla odwołania trzeba przedstawić kilkadziesiąt str. dokumentacji psychologa o ew. skutkach powrotu. Rozprawa będzie 27 sierpnia.






Vancouver 13.08.2012

W sobote 4 sierpnia dzwoniła znajoma z rosyjskiej cerkwi i powiedziała, że umówiła Mamę na piątek do lekarza. W poniedziałek, 6 sierpnia było Civic Holiday - Święto Obywatelskie, dzień wolny od pracy. Mama czuła się bardzo źle. Postanowiła jechać do naszego lekarza rodzinnego już we wtorek, bo dłużej nie wytrzymałaby takiego stanu. Ciągle bolała ją głowa i serce, była bardzo słaba, a było kilka ważnych rzeczy do zrobienia naraz. Trzeba było zawieźć resztę dokumentów dla rozprawy, oddać kwitek rozliczeniowy do ośrodka socjalnego, zrobić zakupy...
Zastanawiałyśmy się, jak to rozwiązać... powiedziałam, że jej samej nie puszczę do lekarza, bałam się, że zasłabnie w autobusie lub na ulicy. Więc poprosiłam Alexa – przyjaciela z innej rosyjskiej cerkwi, by zawiózł Mamę we wtorek do lekarza i przywiózł z powrotem. Powiedziałam też, że pojadę zawieźć dokumenty sama. Mama długo nie chciała się zgodzić, bo biuro emigracji jest daleko od Sky Train [metro] i trzeba jechać pod górę. Zadzwoniła do jeszcze jednej znajomej z cerkwi i poprosiła, żeby pojechała ze mną. Na szczęście Katia we wtorek i w środę miała wolne i mogła mi pomóc. Po powrocie od lekarza Mama powiedziała, że według niego utrata przytomności, to skutek stressu i napięcia emocjonalnego, [spowodowanego niepewnością dot. statusu] w jakim żyjemy przez ostatni rok. Wypisał leki od bólu głowy i dał skierowanie na badanie kardiologiczne na 14 sierpnia.
Naszym lekarzem rodzinnym jest Piotr Golin. Nigdy nie spotkałam lepszego specjalisty, ale przede wszystkim jest to lekarz duszy. Kiedy nas wita, na twarzy ma promienny uśmiech. W rozmowie pyta nie tylko o zdrowie, ale i o to, czym człowiek żyje. Slucha nas siedząc w pozycji pochylonej opierając łokcie o kolana. W tej chwili dla niego najważniejszy jest pacjent.
Z sąsiadami na barbeque przed domem
Larry and me :)



Po poludniu pojechałam z Katią oddać dokumenty, ale okazało się, że brakuje ''spisu treści'' tzn. listy tytułów dokumentów. [Musiałyśmy więc wrócić w środę z tym uzupełnieniem.] Potem Katia zrobila nam duże zakupy w supermarkecie, do którego trochę dla mnie za daleko. W środę wracając z biura emigracji zrealizowałyśmy recepty dla Mamy w Metrotown - jednym z największych centrów handlowych. W następnych dniach jeździłam do pobliskich mniejszych sklepów sama. Ale najpierw pojechałam do ośrodka socjalnego, oddać kwitek. Była to moja pierwsza samodzielna podróż autobusem w Van. Bez problemu wjechałam po automatycznie rozłożonej rampie, kierowca zapytał, gdzie wysiądę. odpowiedziałam i zajęłam miejsce dla wózka. Przed wysiadaniem nacisnęłam duży żółty przycisk, po sygnale kierowca rozłożył rampę i zjechałam na chodnik. Z powrotem postanowiłam jechać ''na piechotę'', bo to tylko dwa przystanki i droga z dość stromej górki. Jadę sobie, aż tu nagle jakiś mężczyzna proponuje pomoc, zgodziłam się z grzeczności i prowadził mój wózek, dopóki było stromo. Przedwczoraj, kiedy upewniłam się, że Mama czuje się lepiej, pojechałam do Metrotown... sama. Sky Train jest od nas bardzo blisko. Na peron zjechałam windą, do wagonu też bez problemu. Jechałam, patrzyłam na Mój Piękny słoneczny Van i miałam takie poczucie pewności, że potrafię prawie wszystko! Nie chcę nawet przypominać sobie podróżowanie po warszawie, gdzie potwornie się bałam wychodzić z autobusu i zastanawiałam się, czy akurat na tej stacji metra działa winda.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz