niedziela, 2 grudnia 2012

CZECZENIA

Vancouver 12.02.2012

Przez ostatnie półtora roku (jest mi wstyd, że tak długo), tłumaczę z języka rosyjskiego na polski książkę Majrbeka Taramowa pt. Czeczeńska kwestia - decyzja ostateczna. Książka jest zakazana w Rosji, jak wielu innych książek niewygodnych dla władzy. Ten tekst jest dla mnie najtrudniejszy, od czasu przeczytania po polsku Dzieci Groznego autorstwa Asne Seierstad. Jedna sprawa przeczytać (czytałam ją kilka razy i będę do niej wracała), a co innego, starać się przekazać w innym (drugim ojczystym) języku cały ból, który opisują świadkowie tych strasznych wydarzeń. Książka Majrbeka przewraca mózg, sumienie i duszę na zewnątrz. Czuję, jak niemal fizycznie zmusza do spojrzenia na to wszystko oczami tych niewinnych ofiar. Tłumaczenie zabiera mi dużo sił moralnych. Najtrudniej, gdy "przechodzę" przez listy zabitych. Przepisując dane nazwisko, które dla wielu jest i będzie tylko czyimś nazwiskiem, wyraźnie widzę jego twarz, kiedy żył, zastanawiam się, jaki był i jak musiał się bać w chwili śmierci... Szczególnie jest dla mnie nie do zniesienia, gdy obok nazwiska osoby widzę jej wiek: 3 lata, 10 lat, 80 lat, lub ... 5 miesięcy! Za co? Dla zachowania niepodzielności Rosji? Ze względu na ropę? Ile kosztuje ropa w przeliczeniu na życia?
Ta książka powinna zostać wydana w kilku językach, szczególnie w języku angielskim. Należy pisać, mówić i krzyczeć o tych niewinnych ofiarach, tym którzy chcą zapomnieć lub nie chcą wiedzieć. Mam nadzieję, że kiedyś powstanie pomnik ofiar Czeczenii i że o tej wojnie będą mówić jako o Holocaust.






..........................................................

 
Nie radzę sobie z nerwami przez to oczekiwanie na status i niepewność! Wczoraj znowu tłumaczyłam góry ciał, góry bólu i żalu. Zajrzałam na Facebook, a tam kolejny apel, aby pomóc psu, którego "właściciel" przewiózł na wyspę łódką i zostawił. Pies czekał na niego przez dwa miesiące i wciąż nie mógł uwierzyć, że pan go porzucił, bo on, pies, był mu przez całe życie wierny... nerwy mi puściły i zaczęłam płakać.
Jak dobrze, że mam Andy'ego, który jest tak daleko od tego wszystkiego i że mam taniec - świat bez wrogości i nienawiści, gdzie panuje tylko harmonia muzyki z ciałem. Jak dobrze, że mam Hope'a! Wczoraj pocieszał mnie z całej psiej duszy, a dziś obudził mnie otwierając nosem moją spastyczną prawą dłoń, liznął ją kilka razy i... włożył do niej swoją mała, ale pewną łapę. Jakby chciał powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, bo on przecież jest Hope! I tak zasnęliśmy jeszcze na kilka minut...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz